"Mówił mi, że nie daje sobie rady" 08.02.2023. Nieprzyjemne zachowanie kard. Dziwisza. Wszystko nagrały kamery. Znany muzyk wraca za kratki. Wytrzymał tylko 38 dni bez pedofilii.
Nie tylko ból w klatce piersiowej. Po tym poznasz, że serce nie daje sobie rady. Nie przegap objawów i rozpoznaj chorobę serca. Monika Góralska. 5 października 2023, 7:30
Rutyna przede wszystkim daje poczucie bezpieczeństwa, co jest kluczowe w radzeniu sobie ze stresem. Brak poczucia bezpieczeństwa budzi w nas strach. Strach przed tym co będzie, jak będzie. Jak będziemy żyć, czy wystarczy do pierwszego, czy wyzdrowiejemy, czy zachowamy pracę, czy nikt nie skrzywdzi naszych bliskich…
mam chęć się zabić! nie daję już rady! Ze wszystkimi problemami, a mam ich tyle, że nie jestem już w stanie ich udźwignąć, jestem sama. Próbowałam rozmawiać z mamą, myślałam, że mnie wesprze, powie, że wszystko będzie dobrze. Nic z tego, mówi, że sama jestem sobie winna ( prawda) i że powinnam była. Śr, 29-06-2011 Forum
Stres powoduje, że ciało jest napięte. Warto więc zadbać o to, by w momencie, gdy go odczuwamy, zrelaksować się. Trzeba znaleźć na to swój sposób: zrobić sobie jakąś przyjemność, wziąć ciepłą kąpiel, zadbać o aktywność fizyczną. Przed snem warto się wyciszyć: iść na spacer, posłuchać ulubionej muzyki.
Pierwszym krokiem jest danie do zrozumienia, że widzimy jakąś zmianę u drugiego człowieka, np. zmianę w zachowaniu, wyglądzie, sposobie spędzania czasu, uśmiechu, itd. Ten krok wymaga wyjścia z poziomu udawania. Bo często nawet jak widzimy zmianę w drugiej osobie, to czasem zdarza nam się udawać, że nic się nie dzieje.
Witam muj problem polega na tym ze nie radź sobie w zyciu codziennym.odczuwam lęki.nie mam sily do jakiejkolwiek aktywności.wszystkie emocje tlumie w sobie.nic mnie nie cieszy .nie mogę skupić na niczym.nie widzę jakiejkolwiek przyszłości dla siebie.
S86R2b. 29 odp. Strona 1 z 2 Odsłon wątku: 23616 22 listopada 2010 22:46 | ID: 333859 Wtam wszystkich bardzo serdecznie. Nie wiedziałam, gdzie mogę zwrócić się z moim "rodzinnym" problemem, więc postanowiłam wyżalić się na forum. Nie wiem również od czego zacząć, ale chciałabym opisać sytuację materialną mojej rodziny, która jest największym problemem, z którym ja już nie mam siły walczyć, ani nie mam siły sobie z tym radzić, nie wyobrażam sobie również, jak nasze życie będzie wyglądać za kilka lat... Zacznę od samego początku. Jestem jedynaczką, bardzo kocham swoich rodziców, mamy super relacje, żartujemy, dużo rozmawiamy, chodzimy razem na spacery i próbujemy spędzać wspólnie czas wolny. Moja mama jest osobą bezrobotną od... 5 lat i nawet nie zamierza podjąc jakiejkolwiek pracy!!! I tutaj tkwi problem. Kiedy byłam w podstawówce mama wyjeżdżała za granicę do pracy. Nie pracowała jako pomoc kuchenna ani sprzątaczka. Miała kierownicze stanowisko i wyjeżdżała za granicę na okres 7 miesięcy, po czym wracała do Polski. Tata pracował ponad 25 lat w dobrze płatnej firmie, żyliśmy normalnie, bez żadnych szaleństw, starczało nam na wszystko- zaczynając od opłat mieszkania a kończąc na jedzeniu. Kiedy mama przebywała w Polsce często jeździliśmy na wakacje nad nasze Polskie morze. Mój tata przeszedł dwie operacje góza mózgu, jest na rencie i od 5 lat pracował jako ochroniarz. Mama nawet nie kwapiła się szukac pracy. I zaraz powiem Wam dlaczego. Otóż moja mama prawie całe życie jest uzależniona od swoich rodziców, którzy dają jej non stop pieniądze, babcia jest schorowana i ma 80 lat, a nadal gotuje nam obiady, bo nam (od kiedy tata jest na rencie i dorabiał jako ochroniarz) starczało na opłacenie mieszkania i na przezycie 10 dni miesiąca, kolejne 20 dni utrzymują nas rodzice mojej babci... Moja mama najwidoczniej nie widzi problemu, nikt nie jest w stanie jej przetłumaczyć, że zostaniemy "na ulicy" kiedy dziadków zabraknie Mama przepracowała w swoim 50letnim życiu zaledwie 10 lat, a może nawet mniej... Odkad pamiętam kase dają nam dziadkowie. Jest mi bardzo przykro oraz wstyd, że własna matka nie jest w stanie niczego mi zapewnić. Owszem, kiedy żyliśmy normalnie nie narzekałam, miałam wszystko czego potrzebowałam, mama zapisywała mnie na kursy jezykowe, przez kilka dobrych lat uczyłam sie jezyka obcego i bardzo jej za to dziękuję. Ile razy jej powtarzałam, płakałam, krzyczałam, robiłam awantury, żeby w końcu znalazła jakąkolwiek prace, żeby zaczęła zarabiać przynajmniej 1000 zł miesięcznie. Przecież ona nawet emerytury nie będzie miała, jej dochody od tych 5 lat wynoszą 0 złotych Tata pracował ZAWSZE, a ona i tak się na nim wyżywa, kłóci i mu dogryza, że jest cieciem (był, bo teraz już nie pracuje), chociaż pracował po 12 godzin dziennie, a po tak skomplikowanych operacjach, jest to dla Niego bardzo męczące. Kilka słów o mnie: jestem studentką, w tym roku pisze pracę licencjacką, również mam stwierdzony umiarkowany stopień niepełnosprawności, studiuję na dwóch kierunkach i z tytułu niepełnosprawności dostaje te kilkaset złotych oraz stypendium za wyniki w nauce. W naszym mieście jest ciężko z pracą, ale jeżeli ktoś szuka to ją znajdzie. Ja sama wiem jak jest, ponieważ rok temu szukałam pracy na wakacje, żebym mogła sobie dorobić i trochę pieniędzy zaoszczędzić na własne potrzeby. Pracowałam na umowe zlecenie przez całe wakacje i to w dwóch pracach. Od 2009 roku niestety nie mam czasu i możliwości pracowac, ponieważ studiuję dwa kierunki i czasami wracam do domu padnięta. I to nie ja powinnam utrzymywać rodziców, tylko oni mnie. I moja matka powinna iśc do pracy!!! Co ja mam zrobić, żebyśmy żyli normalnie. Jest mi wstyd przed koleżankami, a najbardziej przed własnym chłopakiem, z którym jestem już prawie 3 lata. Jest mi smutno, ponieważ Jego rodzice pracują i dobrze zarabiają, budują dom i są szczęśliwi. Ja niestety nie mogę tego powiedzieć, brak mi słów. Często przez to płaczę i jestem smutna. Chciałabym jeszcze wspomnieć, że często ja sama wysyłałam pracodawcom CV mojej mamy, a moja babcia nawet dzwoniła w sprawie pracy, jaka pojawiała się w gazetach Tylko, ze ja za nią nie pójde na rozmowe kwalifikacyjną!!! Wszystko na marne, to nic nie dało. Moja mama nie chce pracować. Tylko dlaczego ja mam cierpieć z tego powodu. Prosze o pomoc Mówiłam jej żeby chociaż poszła pilnować dziecko, cokolwiek!!! I wszystko na nic. Wszyscy w kółko jej powtarzają (ja, tata, babcia, dziadek), że ona MUSI iść do pracy! Po co decydowała się na dziecko, skoro teraz nie jest w stanie mnie nawet utrzymać. Jesteśmy zależni od o jakąkolwiek pomoc, bo ja już nie daje sobie z tym rady. Dziękuję za przeczytanie mojej wiadomości. Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie. 1 mamaHani Poziom: Przedszkolak Zarejestrowany: 04-11-2008 11:00. Posty: 271 22 listopada 2010 22:55 | ID: 333862 Ale jak Ci tu pomóc? Jedyna moja rada, to wziąśc się w garść, i nie liczyć na innych. Jeśli zajdzie taka koniecznośc to nawet zacząć studiować zaocznie, albo zrezygnować z jednego kierunku. Dla studentów też są prace w dogodnych dla nich godzinach. Zresztą piszesz, że piszesz już prace licencjacką więc to końcówka połowy studiów. Magisterkę zawsze można zrobić zaocznie. 2 asiawojtekkarolcia Poziom: Przedszkolak Zarejestrowany: 08-11-2010 23:11. Posty: 16694 22 listopada 2010 23:04 | ID: 333865 mamo Hani a ja się z Tobą nie zgadzam, dziewczyna nie po to studiuje żeby teraz te studia rzucać i iść do pracy bo matka to leń. to nie jest rozwiązanie. Do autorki wątku: może zgłość tą sprawę do opieki społecznej,oni muszą Ci pomóc. wiem co piszę bo znam podobną sytaację. mamaHani napisał 2010-11-22 22:55:01Ale jak Ci tu pomóc? Jedyna moja rada, to wziąśc się w garść, i nie liczyć na innych. Jeśli zajdzie taka koniecznośc to nawet zacząć studiować zaocznie, albo zrezygnować z jednego kierunku. Dla studentów też są prace w dogodnych dla nich godzinach. Zresztą piszesz, że piszesz już prace licencjacką więc to końcówka połowy studiów. Magisterkę zawsze można zrobić zaocznie. 3 Justyna mama Łukasza Zarejestrowany: 09-10-2010 22:03. Posty: 7326 22 listopada 2010 23:13 | ID: 333870 ciężka sytuacja, szkoda mi Twojego ojca bo ty niedługo się usamodzielnisz a on zostanie z matką która pewnie się na niego wypnie. Ja od szkoły średniej utrzymuję się sama na studia nie stety nie mialam za co iść, więc ciesz się że mialaś taką możliwość niedługo się usamodzielnisz a matką się nie martw. 4 Soho Zarejestrowany: 07-05-2010 09:04. Posty: 351 22 listopada 2010 23:22 | ID: 333872 tak czytam i czytam i nie bardzo wiem jakiej pomocy oczekujesz?! czekasz aż ktoś podsunie pracę Twojej mamie czy zapłaci za czynsz? Przestań się rozczulać i zacznij działać. Jak możesz pisać, że to rodzice mają Cię utrzymywac - przeciez jesteś dorosła i może czas im pomóc!!! a pisanie że wstydzisz się się rodziny i jest Ci smutno bo nie macie tyle pieniędzy co rodzice Twojego chłopaka... 22 listopada 2010 23:30 | ID: 333875 dziewczyno musisz działać! 23 listopada 2010 09:15 | ID: 334034 I to nie ja powinnam utrzymywać rodziców, tylko oni mnie wiesz jak oceniam ten fragment Twojej wypowiedzi dziewczyno? jakbyś była pępkiem świata i jakby Ci się wszystko należało! Twoi rodzice swoje już w zyciu przeszli i przepracowali. nie chrzań, że matka w 50letnim zyciu przepracowała tylko 10 lat, bo to bzdura! a prowadzenie domu, wychowywanie dziecka to co? wczasy? to bardzo ciężka praca. wymagasz, żeby to matka poszła do pracy, żeby rodzice utrzymywali Ciebie. przepraszam, za brutalność, ale Twoim zasranym obowiązkiem jest pomóc rodzicom w chorobie i niedostatku! i nie zasłaniaj się studiami, bo zawsze można dokończyć zaocznie lub studiować dziennie a w weekendy dorabiać. wystarczy chcieć. no ale łatwiej użalać się nad sobą, wstydzić się rodziców i wymagać od nich nie wiadomo czego. moja mama pracowała dopóki nie urodziła młodszej siostry, potem ją zwolnili gdyż firma upadła. przez 17 lat dorabiała sobie na czarno u gospodarzy, u ogrodnika. i po tych 17 latach dostała ofertę pracy od szefostwa taty - miała zostać pracownikiem gospodarczym przy koniach. z początku wynajdowała różne powody by odmówić tę pracę, a teraz idzie do niej żeby odpocząć, choć praca jest bardzo ciężka (mama ma 53 lata, a codziennie wyrzuca obornik od czterech koni, wypuszcza je na okólnik, poi, karmi, sprząta stajnię). zawsze kiedy jesteśmy u rodziców mój mąz idzie z mamą i jej pomaga, zresztą - tata też codziennie mamie w tej pracy pomaga w miarę możliwości. 23 listopada 2010 09:36 | ID: 334065 Moje zdanie jest takie, że twoi rodzice nie muszą cie utrzymywać. Skoro studiujesz to znaczy że masz więcej niż 18 lat. Jesteś dorosła i powinnaś radzić sobie sama. Jesli rodzice chcą pomóc to super, jeśli nie - trzeba radzić sobie samemu. Nie zachowuj sie jak twoja matak, która żyje na konto jej własnych rodziców. Usamodzielnij się, pomyśl np. o ślubie ze swoim chłopakiem i założeniu normalnej zdrowej rodziny. matki nie zmienisz, takie jest moje zdanie. Twojego ojca mi naprawdę szkoda, bo tyle lat pracował, teraz jest po operacjach a twoja matka jeszcze ma do niego 23 listopada 2010 10:19 | ID: 334120 Soho napisał 2010-11-22 23:22:10tak czytam i czytam i nie bardzo wiem jakiej pomocy oczekujesz?! czekasz aż ktoś podsunie pracę Twojej mamie czy zapłaci za czynsz? Przestań się rozczulać i zacznij działać. Jak możesz pisać, że to rodzice mają Cię utrzymywac - przeciez jesteś dorosła i może czas im pomóc!!! a pisanie że wstydzisz się się rodziny i jest Ci smutno bo nie macie tyle pieniędzy co rodzice Twojego chłopaka... Chyba trochę przesadzasz dziewczyno!!!!W wielu rodzinach jest duuuzż gorzej. A z tego co opisujesz to jest norma. W każdej rodzinie, no może w prawie każdej jest ktoś niepracujący. Jedni z własnej woli inni z konieczności. Ty już jesteś "dużą dziewczynką" ale chyba troszeczkę rozpieszczoną. Mama nie chce pracować , to niech utrzymują ją jej rodzice. A Ty jeśli chcesz w zyciu mięć dostatnie i bogate życie ( jak Twój chłopak) to musisz się o to postarać . A co mama ma Ci je zapewnić? I nie zmuszaj matki do niczego! Może ona za " za tą granicą " wystarczająco się napracowała aby dać Tobie niezłe życie i wykształcenie. Może chce sobie dłuższy czas odpocząć. A może uważa, że Ty też masz obowiązek jej pomagać. Dużo tego "może". Ale co rodzina to problem. A Twój nie należy do największych. 23 listopada 2010 10:29 | ID: 334141 Nie rozczulaj sie nad soba Wez sie za siebie bo jestes dorosla i rodzice nie maja obowiazku cie utrzymywac Mama zrozumie jak nikt nie bedzie jej podtykal pieniedzy i uzalal sie nad nia Moj syn studiuje i pracuje i nie narzeka ze mama mu nie daje Tez mialam wszystko 2 samochody 2 sklepy duze mieszkanie Stracilam to wszystko przez moja corke Pewnie ze zal pozostal ale treba zyc dalej Skup sie na sobie i swoich studiach Masz dobre zaplecze ,znasz jezyki Moze korepetycja ,moze praca w wiekszym miescie !!! Wpadniesz w marazm jak twoja mama musi radzic sobie sama Tata ma jakies zabezpieczenie Da sobie rade Glowa do gory i pomysl o sobie 10 aśka r Poziom: Przedszkolak Zarejestrowany: 31-03-2009 15:19. Posty: 3249 23 listopada 2010 10:56 | ID: 334185 Zgadzam się z poprzednikami a co do chłopaka przed którym się wstydzisz to zmień go na takiego przed którym nie będziesz się wstydziła albo zrób coś aby się nie wstydzić i idź do pracy skoro uważasz że nie masz problemu z jej znalezieniem bo Twoja mama w wieku 50 lat już może mieć poważny problem bo wszędzie szukają poniżej 35 latków. To prawda że takie myślenie że Tobie się coś jeszcze należy to egoizm może dla odmiany pomyślałabyś Ty o rodzicach co zrobić aby im ulżyć. A swoją drogą ciekawe kto Cię nauczył takiego myślenia że Twoja matka w życiu nie wiele przepracowała a może byś się zastanowiła czy jej coś nie dolega skoro nie ma siły bo najlepiej stwierdzić że leniwa i mieć wszystko głęboko w poważaniu. Także widzę tu inny problem a mianowicie Twoi dziadkowie ją takiego podejścia nauczyli a teraz myślą że w wieku 50 lat zmieni swoje życie? Nie sądzisz że to troszkę za późno? A do tego też Ty zaczynasz mieć takie samo podejście jak ona a mianowicie że to oni mają Ciebie utrzymywać. Moja koleżanka nie mogła skończyć nawet szkoły średniej bo jej mamy nie było na to stać a Ty narzekasz że nie możesz studiować dwóch kierunków? Zastanów się trochę. 11 oliwka Poziom: Dzierlatka Zarejestrowany: 19-04-2008 00:57. Posty: 161880 23 listopada 2010 11:05 | ID: 334200 W wielu rodzinach jest podobna sytuacja i nie proszą o pomoc tylko szukają innych rozwiązań. A Ty jako osoba chyba dosyć mądra, bo jak piszesz studiujesz, to możesz już sama pomyśleć, jak można by było swoją sytuację poprawic i odciążyć rodziców. 12 halszka Poziom: Starszak Zarejestrowany: 04-11-2010 09:18. Posty: 2629 23 listopada 2010 11:21 | ID: 334238 Wszystko co chciałabym napisać do Twojego listu zostało napisane powyżej i podpisuję się pod tym i dodam że ,,kilkaset"złoty i typendium za dobre wyniki w nauce to chyba niezła sumka.. 13 Isabelle Poziom: Przedszkolak Zarejestrowany: 03-07-2009 19:42. Posty: 21159 23 listopada 2010 11:53 | ID: 334325 Wszystko to co napisałaś świadczy o tym, że chcesz zachowywać się tak samo jak mama która bierze pieniądze od swojej mamy... Do tego dążysz? Różnicy nie ma żadnej - ty jesteś dorosła i ona też... Jeżeli mama nie chce podjać pracy bo nie ma na to ochty Ty jej nie zmusisz... 14 aluna Poziom: Maluch Zarejestrowany: 17-09-2008 08:35. Posty: 4070 23 listopada 2010 12:07 | ID: 334346 Zgadzam się z moimi przedmówcami :) jestes dorosla i nikt nie ma obowiązku ciebie utrzymywać. Rusz dupę i zarób na swoje potrzeby. Możesz przecież pójść na studia zaoczne a w tygodniu pracować. Bedziesz miala na swoje widzimisię i na przezycie tych następnych 20 dni. twoi rodzice są dorośli i żyją tak jak chcą...a że mają jeszcze konsumpcyjnego pasożyta na utrzymaniu to i nie dają sobie rady... Moj syn ma 17 lat , a od 12 roku życia pracuje dorywczo w wolnych chwilach...Choć wcale nie musiałby. Chce. Bo chce mieć swoje pieniądze, dla siebie ! Zamiast jęczeć weź się do pracy ! Idź do Biedronki, czy gdziekolwiek indziej i przestań żądać od swoich rodziców. Oni już dość na ciebie wydali. 23 listopada 2010 12:15 | ID: 334370 Jak uporasz sie ze swoimi problemami i podejmiesz decyzje to nie opuszczaj nas !!!Podzil sie z nami swoja decyzja!! Tu nikt nie pisze zlosliwie Tylko radza jak bedzie lepiej dla ciebie Mam nadzieje ze sie nie obrazasz? Poczekamy na dalsze wiadomosci !!!POZDRAWIAM 16 Melisa Zarejestrowany: 07-08-2010 22:41. Posty: 8231 23 listopada 2010 14:26 | ID: 334540 Myślę, że usamodzielnienie się wyjdzie Ci tylko na dobre ;) Wiem, że się boisz zmian, ze sama sobie nie poradzisz. No cóż, początki prawdopodobnie łatwe nie będą! Może będzie trzeba pójść na parę kompromisów. Życzę powodzenia i wytrwałości! ;) 17 Sonia Poziom: Pełnoletnia Zarejestrowany: 06-01-2010 16:15. Posty: 112846 23 listopada 2010 17:40 | ID: 334640 Może powtórzę to, co moje poprzedniczki, ale również myślę, że jako osoba dorosła powinnaś podjąć pracę. W ten sposób odciążysz swojego Tatę. I na studia również starczy. Masz szczęście, że wogóle studiujesz. Ja tej szansy nie mialam, bo moich rodziców nie było na to stać. I nie mam o to do Nich pretensji. Czas wziąść sprawy w swoje ręce:)Życzę Ci powodzenia w podejmowaniu trafnych decyzji!!! 23 listopada 2010 17:52 | ID: 334651 ...Anonimie - czy Ty teraz nie śmiejesz się do rozpuku z wyjaśnień naszych forumowiczów... nie przyznasz się do tego, ale ułożyłaś długą , zaplątaną historyjkę, żeby było o czym pisać... nie masz takiej sytuacji, tylko nami się bawisz... a jeśli masz takie trudności, jakie opisałaś, to powtórzę za aluną: aluna napisał 2010-11-23 12:07:01Zgadzam się z moimi przedmówcami :) jestes dorosla i nikt nie ma obowiązku ciebie utrzymywać. Rusz dupę i zarób na swoje potrzeby. Możesz przecież pójść na studia zaoczne a w tygodniu pracować. Bedziesz miala na swoje widzimisię i na przezycie tych następnych 20 dni. twoi rodzice są dorośli i żyją tak jak chcą...a że mają jeszcze konsumpcyjnego pasożyta na utrzymaniu to i nie dają sobie rady... Moj syn ma 17 lat , a od 12 roku życia pracuje dorywczo w wolnych chwilach...Choć wcale nie musiałby. Chce. Bo chce mieć swoje pieniądze, dla siebie ! Zamiast jęczeć weź się do pracy ! Idź do Biedronki, czy gdziekolwiek indziej i przestań żądać od swoich rodziców. Oni już dość na ciebie wydali. 19 Emilkaa Poziom: Niemowlak Zarejestrowany: 12-11-2010 13:16. Posty: 76 23 listopada 2010 19:14 | ID: 334708 Zgadzam się z już dorosła,a postepujesz tak samo jak twoja matka,powinas znalesc sobie prace i nie liczyć na rodziców bo to oni niedlugo bedo potrzebowali twojej pomocy a nie ty ich,nie można całe życie liczyć tylko na rodziców albo dziadkuw,powinas sie usamodzielnic zalozyc rodzine i być szczesliwa a nie sie ciogle za majo wieksze problem i sobie z nimy np wychowuje sama dziecko i sie jeszcze ucze mój chlopak okazał się tchurzem i się nie zamartwiam trzeba zyc dalej i sobie sie mam zdrowego synka ktorego KOCHAM i to jest dla mnie najwazniejsze 23 listopada 2010 20:03 | ID: 334770 Moim zdaniem Ty nie możesz zbawić całego świata i nie możesz zmienić swojej matki ani tego jakie ma życie. Zobacz jakie zestawienie- twoja matka uzależniona jest od pieniędzy twoich dziadków, a ty z kolei chcesz byc bardzo uzależniona od niej z tego samego powodu. KObitko jesteś dorosła, masz troszkę pieniędzy. Skoro z chłopakiem dobrze się układa i on ma porządnych rodziców to ucz sie od nich jak nie chcesz ze swoich starych brać przykładu. Usamodzielnij się, wynajmij jakies małe mieszkanko, zamieszkajcie razem a rodzicami się nie przejmuj to jest ich życie , a nie już twoje. Jak wam będzie trudno to ktoś zawsze pomoże jak nie twoi starsi, to rodzice twojego chłopaka. Ale nie licz na to ze ktoś ci zawsze da coś, bo się na tym przejedziesz. Jesteś dorosła? po prostu się usamodzielnij. wyprowadz sie i się niczym nie przejmuj. Wierz mi ja tak zrobiłam i jest mi z tym bardzo dobrze. Zyje jak chce, płace rachunki kiedy chce, choc wiadomo ze je trzeba zaplacic, ale nie jestem od nikogo uzalezniona- i ty tez nie mozesz byc! Życzę ci powodzenia na dorosłej drodze życia:-D
Pustynia to nie termin geograficzny, ale obraz egzystencji człowieka, także dzisiaj. Pustynia jest w ludzkim życiu realnie obecna. Jest częścią człowieka, życia, każdego oznacza słowo pustynia? W rozumieniu Biblii pustynia nie oznacza „przestrzeni wypełnionej piaskiem”. Pustynia jest raczej obrazem samotności, opuszczenia, wypalenia. Być na pustyni oznacza: nie mieć nikogo, nie móc się porozumieć, uginać się pod ciężarem, nie znajdować w niczym radości, być osowiałym, „wewnętrznie skurczonym” (Anselm z Canterbury). Pustynia to bezradność i uzależnienie od innych, rozpacz i uczucie, że ziemia zapada się pod stopami, wewnętrzna pustka i to nie termin geograficzny, ale obraz egzystencji człowieka, także także:Pytano starca na pustyni: W jaki sposób dusza nabiera pokory? Ten odpowiedziałTomasz Sartory, znany teolog katolicki, opisał kiedyś „sytuację pustyni” dzisiejszego człowieka w następujący sposób:Człowiek współczesny nie przemierza suchego, bezludnego kraju w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mieszka w miastach. Ale czyż właśnie te gęsto zaludnione miasta nie są miejscami największej samotności i opuszczenia? Czyż nowoczesne mrówkowce nie stały się właśnie symbolem nowoczesnego odludzia? W wielu jednoosobowych celach ludzie urządzali sobie z czasem z coraz większą perfekcją i luksusem swoje pustelnie. Te cztery ściany, w których, zazwyczaj samotni, czekają na telefon, na wizytę, na coś, co przerwie rozpacz osamotnienia. Któż może w nieskończoność czytać, słuchać płyt, oglądać telewizję, czy też przygotowywać smakołyki na grillu. Tu mamy kawałek nowoczesnej pustyni, miejsce osamotnienia i się: samotność przybrała dziś przerażające rozmiary. Zewnętrznie ludzie coraz bardziej przybliżają się do siebie, ich serca jednak oddalają się od siebie. Sieć stosunków międzyludzkich porwana jest na strzępy. Jakże wielu z nas ma poczucie, że traci grunt pod nogami, czuje się opuszczonymi! Jakże wielu z nas nie ma się komu zwierzyć, załamuje się, traci odwagę, ulega poczuciu bezradności, niemożności przedsięwzięcia czegokolwiek, chciałoby najchętniej „ze sobą skończyć”.Na pustyni każdy jest całkiem sam. Dotyczy to ludzi biednych w tym samym stopniu, co bogatych. Nie ma tu nikogo, do kogo można by zaraz zadzwonić, zapytać, poprosić o radę czy informację. Pustynia jest nudna i jednostajna, ciągle to samo: słońce, wiatr i ma nic, co by mogło odwrócić naszą uwagę. Nie ma nikogo oprócz nas nikogo nie pozostawia bez echa. Stanowi całą rozpiętość fizycznych i duchowych cierpień, defekty psychiczne, granice naszego temperamentu. Także niepowodzenia i upadki, nieporozumienia i niezrozumienia, pogarda i pomówienie – wszystko to kryje w sobie słowo: to wszystko, co „przekreśla” nasze życie, co nas „krzyżuje”, co nam wchodzi w drogę: wszystko, co nas trapi, oczernia i hańbi, co przekreśla nasze plany, wszystko co nas męczy, hamuje i przeszkadza nam, co obraca w niwecz nasze trudy, wszystko, co nie pozwala nam się cieszyć, co nas boli, co nam kaleczy życie, nas nieomal także:Matki pustyni: jedna była… mnichem, inna mieszkała w grobowcuNiepowodzenia zawodowe, brak pracy, kłopoty z krążeniem, awans, który nas ominął; człowiek, który nam działa na nerwy albo odwrotnie: do którego czujemy nadmierną sympatię; ktoś, z kogo należałoby zrezygnować, ale się nie potrafi; uporczywe myśli i depresje; córka, która nie przeszła do następnej klasy, syn, który nie daje sobie rady w Ameryce, „niechęć do słuchania o kimkolwiek z samego tylko rozczarowania”, niemożność zaufania Bogu, bo nic się nie udało – cały ten barwny bałagan może kryć się pod pojęciem pustyni, przez którą musimy iść, co dzień, co – to nazwane i nienazwane fobie, poczucie straty i zawodu, błędne postawy i błędne gesty, drogi naokoło i drogi do nikąd, słuszne lub urojone poczucie winy; rozczarowania, które nie zawsze wyprowadzają z błędu; cierpienia i niezaspokojone potrzeby, dla których jeszcze nie znaleziono imienia, ale które można by sprowadzić do wspólnego mianownika: dłużej już się nie da, mimo, że by się która dosłownie rozbija się o chłód własnego dziecka; oszukana dziewczyna; rodzina, w której nikt już ze sobą nie rozmawia; żona, którą mąż zdradza, lub po prostu zostawia, wyrzuca jak „zużyty mebel”…Tak można by przytaczać szereg przykładów. Pustynia jest w ludzkim życiu realnie obecna. Jest częścią człowieka, życia, każdego życia, jak głowa jest częścią ciała. Nikt, patrząc na swoje życie nie może powiedzieć z czystym sumieniem: „Jestem bezgranicznie szczęśliwy. W moim życiu wszystko dotąd szło jak z płatka!” To byłoby wprowadzanie samego siebie w błąd, oszukiwanie samego siebie. Byłby to człowiek, który nigdy naprawdę nie żył. „Bezgranicznie szczęśliwy” to bajeczka dla grzecznych jest tak stara jak sama ludzkość. Doświadczały jej już wielkie postaci biblijne. Abraham, Mojżesz, Eliasz, Dawid, Jan Chrzciciel, Chrystus, Paweł – każdy z nich miał swoją pustynię, taką czy inną. Jedni doświadczali jej dłużej, inni krócej, jedni w większym, inni w mniejszym przykład Eliasz, prorok Starego Testamentu, miał wszystkiego dość i pragnął umrzeć, jak czytamy w Pierwszej Księdze Królewskiej (19,1nn). Jonasz nie poszedł do Niniwy i uciekł do Tarszisz (= Gibraltar), uważany wtedy za „koniec świata”. Św. Paweł, apostoł narodów, wzdychał nad swoim „nieszczęśliwym ciałem” (Rz 8,23); a Jezus wzdychał nad „złym i cudzołożnym plemieniem” (Mk 9,23; Mt 17,17; Łk 12,50; Mt 26,38).Przez cóż musiał przejść Dawid, który drogo musiał zapłacić za swoje cudzołóstwo, albo Jeremiasz, ten wspaniały i wrażliwy człowiek, który oddał Bogu swoje ostatnie siły! Jakże wzdychali przed laty autorzy psalmów równo 2700 lat temu: Jahwe, jak możesz do tego dopuścić, żeby złość ludzka tak nas prześladowała, abyśmy dusili się w błocie, aby woda sięgała nam po szyję, żeby porywał nas prąd! „Zbudź się Panie, dlaczego śpisz…?”Czytaj także:Abba Antoni: „Tak rób, a będziesz zbawiony”. Ojcowie pustyni wiedzą, co mówiąPrawo pustyni przewija się przez całą historię Kościoła, począwszy od Ojców Pustyni a skończywszy na św. Janie od Krzyża (1542–1591), wielkiej św. Teresie z Avila (1515–1582) i św. Ignacym Loyoli (1491–1556) aż do św. Edyty Stein (1891–1942). Najwyraźniej pustynia to ważna brama do przyszłości prawem pustyni spotykamy się też w naszym codziennym życiu. W tej pustyni przypominamy wyschniętą i popękaną ziemię, która woła o wodę. Ale czyż nie jest z drugiej strony prawdą: kto jest spragniony, ma nadzieję na to, że dostanie coś do picia?Pustynia, jeśli się na niej wytrwa, może stać się wielką życiową szansą. Okazuje się potem, że była to niepowtarzalna możliwość, aby dorosnąć, zdobyć wiedzę inaczej nieosiągalną. Pustynia ma niezwykłe znaczenie dla wewnętrznego dojrzewania człowieka, można wręcz powiedzieć: nieocenioną wartość.„Ludzie pokryci bliznami mają w sobie szczególny żar” (Gisbert Greshake), można było przeczytać swego czasu na jednej z kart kalendarza. Oznacza to: Ludzie Ci nauczyli się, że rany to jednocześnie egzamin z życia, klasówka z życia, aby wypróbować siłę, wewnętrzne przekonanie, charakter człowieka. W tym duchu pisze też Georg Moser, zmarły w 1988 biskup diecezji Rottenburg-Stuttgart, w swej książce: Auf dem Weg zu mir selbst:Cierpienie może uczynić nieczułym i zgorzkniałym; potrafi jednak też otworzyć nam oczy i podarować nam głębsze i klarowniejsze spojrzenie na świat. Burząc fasady i łamiąc lód na powierzchni naszej egzystencji, otwiera nas na nowe doświadczenia i nowe horyzonty. Doświadczenia pustyni nie da się niczym zastąpić. Ktoś kiedyś powiedział:Gdy zastanawiam się nad swoim życiem muszę przyznać: Najcenniejszymi godzinami mojego życia były te, kiedy wydawało mi się, że jestem w sytuacji bez wyjścia. Często odkrywamy, że to, co z pozoru wygląda na nieszczęście, okazuje się wkrótce Ludwig Balling, misjonarz z zakonu Mariannhill, wyraża tę myśl w następujący sposób:Odnowa i nawrócenie możliwe są tylko dla tego, kto krzyżowi mówi tak. Bez krzyża – bez bólu, bez trudu i wysiłku nie ma prawdziwego postępu, również w życiu duchowym. Droga do wewnętrznej reformy prowadzi przez Golgotę. Napis w katedrze w Schleswig jest wyrazem prastarego doświadczenia: „Musimy codziennie umierać, aby nie umrzeć, kiedy będziemy umierać”. Nam, ludziom współczesnym trudno to pojąć. Myślimy „perfekcjonistycznie”. Wszystko musi być doskonałe i stawać się jeszcze doskonalsze: mieszkanie i wyposażenie, od robota kuchennego po telewizor. Do tego świata nie pasuje żaden krzyż, żaden ból, żadne cierpienie, żadna pustynia. Są jak gruba krecha, co przekreśla nasze osiągnięcia. Zdarzyło się to już uczniom: słowa o krzyżu wydawały im się ciemne, tak, że nie mogli ich zrozumieć (por. Łk 9,45).Zrozumieć tego się nie da, można w to tylko uwierzyć. Wiara to jednak więcej niż wiedza. Wiara jest łaską i Bóg chce byśmy o nią prosili. Kto się modli, pokona przeciwności lub może już je pokonał. Ale – nie każdy cierpiący znajduje drogę do wyzwalającej także:A jeśli przez „trudnego brata” mówi do nas Jezus? Ojcowie Pustyni piszą o „słabym punkcie”Fragment książki „Nie ma bezsensownych dróg” Reinhard Abeln, dr filozofii, ur. 1938, żonaty, dwoje dzieci; uzyskawszy niższy stopień nauczycielski, studiował filozofię, psychologię, pedagogikę i antropologię; od 1970 dziennikarz kościelnej prasy, wykładowca na Uniwersytecie Trzeciego Wieku; liczne publikacje dotyczące problemów życiowych, małżeńskich i Kner, prałat, ur. 1911, przez 40 lat duszpasterz parafialny w Studgarcie i Ulm, przez 13 lat kapelan w Klinice Psychiatrii i Neurologii w Rottweil-Rottenmünster, od 1988 proboszcz w stanie spoczynku w domu „Dobry Pasterz” w Untermarchtol; ma na koncie liczne kursy wyjazdowe i dni skupienia; autor licznych książek i broszur z poradami duszpasterskimi w ważnych życiowych problemach.
Porozmawiaj z psychologiem, powiedz rodzicom o swoim złym samopoczuciu. Co do wyboru dalszej drogi , to przekonuj rodziców do swoich pomysłów, upieraj się przy swoim, bo rodzice za Ciebie życia nie przeżyją. Cytuj Szanuj zdanie innych...
Mam 30 lat. Ojciec alkoholik, mama chora na schizofremię od lat. Niewiele pamiętam z dzeciństwa, wiem, że było ono koszmarem, ciągłe ucieczki z domu, potluczone talerze, powybijane szyby, ciągły lęk. Jak kiedyś ktoś powiedział " żeby to nie odbiło na ich dorosłym życiu" ( mam 4 rodzeństwa),wydawało mi się, że nie jest to możliwe, bo przecież mam silną psychikę. Teraz wiem jak bardzo się myliłam. Skończyłam liceum ekonomiczne, mimo iż uczyłam się dużo nie miałam najlepszych wyników, w każym bądź razie mnie one nie zadowalały, pewnie dlatego, że moje rodzeństwo miało z roku na rok świadectwa z paskiem, chciałam im dorównac. Mimo, iż szkole ciagle się stresowałałam ( brak pewności siebie, niska samoocena), wtedy był to jeszcze taki sters motywujący, zdecydowałam się iśc na studia, na które sama musiałam zarobic. Oszczędzałam wtedy każdy grosz, aby je skończyc, aby kiedś moje dzieci miały lepsze dzieciństwo, abym mogła zapewnic im, a także sobie poczucie bezpieczeństwa i niezlażeności. Zawsze chciałam byc niezależna. Skaldałm Cv a potem modliłam sie zeby ktoś czasem nie zadzownił, tak się bałam, bo przecież ja nic nie umiem. Nie było lekko, brak pracy coraz bardziej upewniał mnie, ze jestem do niczego. Za studia udalo mi się zarobic parę groszy wyjeżdzjąc za granice do cięzkiej pracy fizycznej i wówczas gdy zobaczyłam jak sie tam człowieka się traktuje, ogarnął mnie jeszcze wiekszy lek , poprostu wie wyobrażałm sobie w taki sposób zarabic na życie na dłuższą metę, to był koszmar poświęcanie resztek swoich sił, pozwalanie na poniżanie się, aby zarobic parę groszy. Mimo wszystko cieszyłam sie ze chociaż to mam, miałam nadzieję, że jak skończę studia a może w końcu znajdę jakąś pracę w Polsce, chociaz tracialm na to niadzieję. Mój stan psychiczny był coraz gorszy, zaczęłam miec problemy na studiach, strasznie panikowałam a sters był wrecz paraliżujący. Stwierdziałm, że nie dam rady i zdecydowałam się z nich zrezygnowac, ale wówczas mój stan byl jescze gorszy. Przecież tyle wysiłku nerwów włożyłam w to aby uzyskac ten tytuł mgr. nie dawałam sobie z tym coraz bardziej rady stwierdziłam, że jakoś muszę je skończyc bo inaczej calkiem zgłupieje, no i jakimś cudem udało mi się jeskończyc. Niestety po studiach nic się nie zmieniło, szukałam jakiejkolwiek pracy (chociaz wiem , że praca w hipermarkecie nie zadawalałaby mnie, wkońcu chciałam coś osiadnąc) jadnak nigdzie mnie nie chcieli. Po dwóch latach stwierdziłam , że to nie ma sensu, całkiem wycofałam sie z rynku pracy i tak jest do dzisiaj. Jednak do końca nie pogodziłam sie z tą sytuacja, a depresja ciąglę się poglębiała. nieprzespane noce, , brak sensu wstawania z łóżka, ogromy lęk o przyszlośc. Odizolowałam się całkiem od świata, bałam się wyjśc z domu i odezwac się do ludzi, miałam problemy z pamięcią i myśli samobójcze. Związałam się z człowiekiem bez ambicji, nie czuje się przy nim bezpiecznie, ale cóz z samą sobą nie czuję się bezpiecznie. Od początku wiedziałam , ze czeka mnie z nim ciezkie życie, ale cóż może wymagac taka jak ja. Jednak wciąz z nim byłam nie wiem sama dlaczego, może bałam sie samotności. Męczy mnie życie z nim ale wciaż z nim jestem bo w 2005 roku przyszeł na swiat nasz synek, myślałam , że może on doda motoru mojemu zyciu , ze zacznę coś robic, ale niestety, wcież nie miałam na nic sił a jeszcze doszedł lęk o jego przyszłośc. Wówczas byłam w takim stanie, że powiedziałam sobie, że jak nie dam sobie rady to się zabiję. Często zadaję sobie pytanie, czy Bóg istnieje, dlaczego ja się tak męczę na tym świecie, za jakie grzechy, całe moje życie jest takim koszmarem. Przestałam sobie radzic z czym kolwiek, umycie naczyc, posprzątanie, zrobienie dziecku jesc bylo dla mnie straszna problem rodził drugi i tak blędne stwierdziłam że dłuzej nie dam rady moje życie stalo się się koszmarem musiałam cos z tym zrobic. Po długim zastanawianiu się stwierdziłam ze muszę coś z tym zrobi bo oszaleję, z trudem wybralam sie do psychiatry i od dwóch lat jestem na antydepresantach. Psychicznie czuje się lepiej, ale boje się postawic jakiś krok do przodu, aby moje życie nabrało jakiegoś sensu, boje się iśc do pracy, boje się o przyszlośc. wiem, że jakies zajęcie zapewnie wplynęłoby pozytywnie na moj stan, ale jak mam znaleśc sobie pracę, skoro czuję sie do niczego? :(Pomóżcie proszę, bo obawiam się, ze jesli nic się nie zmieni w moim życiu depresja znowu mnie dopadnie, a kto ją przeszedł wie co to za straszna choroba, drugi raz tego nie przeżyję.
jaktozmienic Dołączył: 2014-03-20 Miasto: kraków Liczba postów: 6 20 marca 2014, 22:34 Chyba odpycham od siebie ludzi. Nie wiem czym. Fakt, obiektywnie mówiąc- jestem brzydka. Ważę z 10kg za dużo, to nie tragedia, ale z twarzy nie wyglądam najlepiej. Pewnie gdybym schudła wyglądałoby to inaczej, ale na razie mi to nie wychodzi. Trochę schudnę, trochę przytyję... ale do celu nie dociągnęłam. Albo nagłe załamanie, albo problemy ze zdrowiem, ciągle coś. Ale postanowiłam twardo, ze w końcu schudnę. I chociaż wizualnie dobre wrażenie będę robić. Może...Ale nie wiem na ile zmieni to moje życie. Bo nie wiem w czym jest problem. Naprawdę. Mam poczucie humoru, potrafię żartwować z siebie, mimo że jestem nieśmiała. Zresztą... wyrobiłam w sobie taką barierę ochronną. Że niby jestem pewna siebie (no, w miarę), że nie przeszkadza mi mój wygląd i że mam znajomych jak normalny człowiek. Rodzice myślą że na studiach ciągle gdzieś chodzę, a ja nie mam z kim. Ale nie mam z nimi na tyle dobrego kontaktu, żeby powiedzieć że jestem samotna. Nie umiem z nimi szczerze o tym rozmawiać. Nie mamy niby takich złych kontaktów, ale są takie trochę bo ja wiem... płytkie? Nigdy nie okazywaliśmy sobie uczuć, ani się przytulić, ani powiedzenie że się kocha... Nie umiem tak. Po prostu nie dlatego, że jestem strasznie samotna? Od podstawówki. Najlepiej wspominam wczesne dzieciństwo- jeszcze przed podstawówką. Byłam pełna życia, wesoła, wszędzie mne było pełno, miałam przyjaciela- sąsiada i masę znajomych z osiedla. Ale jak poszliśmy do szkoły, wszystko się jakoś rozleciało. W klasie znalazłam przyjaciółkę (tak to szumnie nazywałyśmy) ale z powodu problemu w klasie z jednym chorym chłopakiem, ktoremu chyba jako jedyna się postawiłam (nawet nauczyciele się go bali) musiałam zmienić klasę. On mnie prawie pobił, w szkole nie chcieli nic z nim zrobić, musiałam zmienić klasę a przy okazji szkołę. I tak rozleciała się ta wielka "przyjaźń" W nowej klasie zawsze byłam trochę z boku, na początku było ok, a później jakoś tak zaczynały się rozluźniać stosunki. Tak samo było w gimnazjum a później z liceum. Nie byłam zapraszana na imprezy, na studniówkę też nie poszłam, bo nawet nie miałam z kim. To nie tak że nie wychodziłam nigdzie, chodziłam na treningi, ale tam też byłam jakby z boku. Skończyły się treningi, urwały się mam 21 lat (zaraz 22), nic się nie zmieniło. Nigdy nie miałam nawet chłopaka. rodzinnego miasta utrzymuję kontakt tylko z jedną osobą. Do reszty nawet nie mogłabym z byle pierdołą zadzwonić, po prostu nie mamy nic na studiach... jestem już na drugiej uczelni, bo z jednego kierunku zrezygnowałam, poszłam na inny, w innym mieście. Znowu spośród 120 osób jakiś kontakt mam z 2... Na imprrezy też nie chodziłam, specjalnie poza 4-5 osobami nawet nie było z kim pogadać. Przez rok. Po roku przeniosłam się na inny kierunek i liczyłam na to że coś się zmieni. Zresztą zawsze na to liczyłam. Idąc do gimnazjum, do liceum, na jedną uczelnię, drugą. marzenia i mrzonki... Ja łatwo nawiązuję kontakty. Bardzo łatwo. Ale poźniej jakoś wszystko się rozsypuje. Od października jestem na nowej uczleni... W tej chwili nie mam nikogo bliższego. Nie jestem zapraszana na imprezy (ależ zaskoczenie!) Dzisiaj większość mojego roku jest na imprezie, z której zrobili wręcz konspirację przede mną. Nie wiem czemu, nie pchałabym się przecież tam gdzie mnie nie chcą. A najwyraźniej nie chcą. Chciało mi się ryczeć na wykładzie, przeryczałam już w domu- pół wieczoru. Jak ja mam z nimi studiować trzy lata? Wszyscy, wszyscy pozaznajamiali się z kimś, spotykają poza zajęciami, a ja z nikim. Lubię mój kierunek, ale odechciewa mi się studiować. Codziennie idę z taką myślą, że nawet nie ma z kim pogadać. Tzn na codzienne tematy i o uczelni- owszem. Ale nic więcejA to nie tak że trzymam się z boku, czy się nie odzywam. Nie. Zażartuję nawet, pośmieją się. Ale jakoś nie chcą ze mną spędzać Ja naprawdę nie wiem, czym ja tak odpycham ludzi. Niemożliwe chyba, że wyglądem? Nie ja jedna najpiękniejsza nie jestem. A ja jedna mam taki jak wydaje mi się, że jest wszyskto ok... Przy pierwszych studiach mieszkałam z jednymi ludźmi przez rok i fajnie nam było, razem jeździliśmy na rowerach, rolki, czasami bieganie, zakupy, oglądanie filmów... długie rozmowy. A jak się wyprowadziłam to koniec. Miałam zawsze móc wpaść, przenocować... A odezwałam się kilka razy, oni ani razu, więc w końcu stwierdziłam że przestanę się narzucać. Bo jak to nazwać? I tak po roku studiowania nawet nie miałabym u kogo przenocować w tym wiem jak to dalej będzie. W szkole to jeszcze- wracałam do domu i zawsze coś tam ciekawego się działo. A teraz? Siedzę sobie z książkami i internetem. Bo co mam robić? Napiszecie wyjśc do ludzi. Ale ja tyle razy już wychodziłam... Nigdy nie znalazłam dobrych znajmych, nikt nie chce spędzać ze mną czasuMam zainteresowania. Uwielbiam czytać, robić zdjęcia (ale nie mam kasy na dobry sprzęt) interesuję się motocyklami, kocham zwierzęta... ale i tak przecież większość osob nawet mnie nigdy nie poznało. Bo głupie, ale tęsknie za wakacjami, które przesiedzę w domu. Ale nie będe musiała chodzić na uczelnie z ludźmi ktorzy mnie po prostu nie lubią. Chociaż może to złe określenie. Ja po prostu dla nich jestem, ale równie dobrze mogłoby mnie nie być. Nie robi to nikomu mnie sytuacja na studiach. Nawet w czasie okienka nie ma z kim posiedzieć, a jak już to czuję się jak piąte koło u wozu. Tak samo jak się do kogoś dosiadam, jakby mówili " a ty tu po co"?Już sobie z tym nie daję rady. Ja nie potrafię tak sama siedzieć, jest mi diabelnie przykro. Chociaż powinnam się przyzwyczaić. Szkoda tylko że tak dużą część życia spędzam na uczelni. Chętnie bym te studia rzuciła, ale co dalej? Zresztą lubię mój kierunek i chce go skończyć. Najchętniej przewinęłabym te dwa i pół roku i miała już studia za sobą. Najlepszy okres w życiu człowieka..taa....Czasami aż myślę że to moje życie całkiem bez sensu jest. Edytowany przez jaktozmienic 20 marca 2014, 22:39 Dołączył: 2011-01-02 Miasto: Liczba postów: 6490 20 marca 2014, 22:59 Nie obraz sie za pytanie, ale to jedyna rzecz, ktora przyszla mi do glowy (bo faktycznie nawet po tym poscie mozna wywnioskowac, ze jestes raczej osoba otwarta i mozna sie z Toba jakos porozumiec) Jak u Ciebie z higiena? Moze nieladnie od Ciebie pachnie potem czy z ust?Jesli tu jest wszystko ok to nie wiem...Chociaz jest na to jeden sposob, ktory sprowadza sie do proznosci ludzkiej - ludzie lubia mowic o sobie, jesli czuja, ze ich sluchasz i faktycznie wczuwasz sie w to co mowia. Jesli kontynujesz rozmowe zadajac jakies pytania, a potem pamietasz co ta osoba mowila i np. za pare dni zapytasz sie powiedzmy jak tam randka sie udala/ jak bylo na silowni etc. w zaleznosci o czym rozmawialyscie to jakas tamn mikro wiez sie nawiazuje i mozna sprobowac budowac relacje glebiej np. zapytac sie czy pojdzie z Toba do kina, na zakup czy lody Dołączył: 2007-08-31 Miasto: Yp Liczba postów: 4815 20 marca 2014, 23:11 kurcze, troche marnujesz najlepsze lata zycia. co do tej samotnosci - JA MAM TAK SAMO, tylko troche z innej perspektywy. chyba jestem samotnikiem z wyboru. niby teksnie za ludzmi, ale w sumie... eeee ...mam tyle innych, ciekawych rzeczy do robienia. sprawiam wrazenie osoby towarzyskiej, powaznie, ale wcale taka sie nie czuje i mam doslownie 2 przyjaciol i faceta. pomysl jakie masz zainteresowania i sprobuj je troche rozwinac. badz interesujaca. moze jakis jezyk obcy, wolontariat w schornisku (przeciez lubisz zwierzeta), moze kurs tanca (np. salsa solo)szukaj atutow - ok nie masz za duzo znajomych, ale masz czas dla SIEBIE, mozesz znalezc prace tymczasowa, zaczac biegac, sa ksiazki o samorozwoju - moze warto je przeczytac, dzial psychologia w bibliotece. nie mozna sie narzucac - masz racje, ale warto byc usmiechnietym, chetnym do nawiazania kontaktu i sluchania drugiej ososby. i pomysl co chcesz w zyciu robic....co po studiach? co to za siedzenie w domu w wakacje/?????!!! na garnuszku rodziców?staz, wolontariat, praca za granica - nie marnuj czasu! nigdy wiecej w zyciu nie bedziesz miec tyle czasu i mlodosci. ciezko mi w pracy, jezu - 8h codziennie 5x tydzien, nie ma ferii, nie ma swiat (na wielkanoc tylko jeden dzien wolny!), 3miechow wakacji - bywalo roznie na moich studiach zabawnie i strasznie, bogato (zwiedzialm kawal europy) i biednie (byl czas kiedy nie mialam kasy nawet na jedzenie), nudno i fajnie, a dzis po roku pracy za biurkiem - troche tesknie za wolnoscia, zmiennoscia i spontanem. moj spontan to wyprowadzka na drugi koniec polski do pracy i na tym sie do gory, nie marudz i nie marnuj zycia. od CIebie zalezy czy to pusta szklanka. czy do polowy pelna. anjova 20 marca 2014, 23:50 Mam głupsze pytanie. Posiadasz fejsbuka?Jeśli tak to co za problem samej zrobić pierwszy krok, zaprosić do znajomych, zagadać, napisać, udzielać się, cokolwiek! ;) Edytowany przez 20 marca 2014, 23:52 kapuczino 20 marca 2014, 23:51 chyba cię nie pociesze, ale to sie raczej nie zmieni. Ja bym raczej na twoim miejscu pogodziła się z sytuacją. Tką masz osobowość, charakter i tego się nie da zmienić. MOim zdaniem powinnaś wyszukać w grupie osoby najbardziej nieśmiałe, te ktore najciężej zawiązują znajomości i z nimi sie trzymać. Takie osoby zawsze są chętne na nowe konatkty. Zawsze lepiej mieć takich znajomych, by móc z nimi pogadać spotkać sie czy choćby przeżyć jakoś te godziny spędzone na uczelni. Dołączył: 2010-02-16 Miasto: Elbląg Liczba postów: 1151 21 marca 2014, 08:54 chyba cię nie pociesze, ale to sie raczej nie zmieni. Ja bym raczej na twoim miejscu pogodziła się z sytuacją. Tką masz osobowość, charakter i tego się nie da zmienić. MOim zdaniem powinnaś wyszukać w grupie osoby najbardziej nieśmiałe, te ktore najciężej zawiązują znajomości i z nimi sie trzymać. Takie osoby zawsze są chętne na nowe konatkty. Zawsze lepiej mieć takich znajomych, by móc z nimi pogadać spotkać sie czy choćby przeżyć jakoś te godziny spędzone na to znowu będą puste znajomości zawierane tylko z powodu strachu przed samotnością Dołączył: 2010-02-16 Miasto: Elbląg Liczba postów: 1151 21 marca 2014, 09:32 Ja bym ci radziła zająć się sobą i cieszyć się chwilą. W życiu tak jest, że większość przyjaźni się rozwala, gdy tylko kończy się szkoła, wspólne miejsca, gdzie się spędza czas. Niepotrzebnie się zadręczasz i wpadasz w jakieś natręctwo w szukaniu trwałych przyjaźni, których jest tak naprawdę bardzo mało. Prawdziwego przyjaciela szuka się jak ze świeczką, raczej większość relacji to luźne znajomości, które się szybko kończą. Ludzie zawierają większość relacji, bo mają jakieś interesy i czegoś od siebie chcą, a jak to dostaną, to idą dalej. Także radzę ci wyluzować i zająć sobą, myśleć więcej o sobie, niż o innych. Zasada jest taka- najpierw dbasz o swojego ducha, czyli o swoje dobre samopoczucie, a potem o innych. jeśli będziesz nieszczęśliwa, to każdy to zauważy. Jak będziesz radosna w sobie, to będzie przyciągała podobnych ludzi. Może przyciągasz niewłaściwych ludzi, których podświadomie nie lubisz. Albo kierunek studiów nie jest dla ciebie i dlatego nie pasujesz. Mnie np. ciekawi wiele rzeczy, ale nie chciałabym się nimi zajmować zawodowo. Np. na studiach prawniczych bym się udusiła od perfekcjonizmu i sztywnych kołnierzyków, ale np. na projektowaniu lub dekorowaniu byłabym rada - szukać sobie chłopaka, a nie przyjaciółek. Tobie właśnie brakuje faceta, bo się czujesz samotna. Brak ci miłości i wsparcia. Takiej właśnie trwałej relacji, a nie koleżanek, z którymi są raczej powierzchowne relacje. To z mężczyzną będziesz sobie układała życie, a nie z koleżankami. To mężczyzna powinien być ważniejszy od koleżankek. Powinnaś szukać aż do skutku, aż znajdziesz odpowiedniego faceta. Na pewno jest ci ktoś przeznaczony. Nie można się poddawać, jeśli jeden czy dwóch cię rzuci, lub kilka randek nie wypali. Trzeba iść dalej. Jeśli brakuje ci imprez i życia towarzyskiego, to musisz się zacząć wkręcać na imprezy i to chamsko, bo tak właśnie robi większość osób. Nie zauważyłaś, że wszyscy wszystkich obgadują za plecami, przecież wszędzie jest obłuda i mało ludzi tak naprawdę się lubi, ale ludzie lubią sie bawić. Zabawa to luz i swoboda, wtedy nie szukasz poważnych rozmów, tylko wrzucasz na luz, dostrajasz do grupy i uśmiechasz, śmiejesz, bo ludzie najbardziej nie lubią, gdy ktoś zrzędzi lub jest nieobecny cię nie zapraszają, bo ciebie nie znają lub myślą, że nie chcesz lub nie lubisz imprez. Albo boją się, że się do nich przykleisz i się nie odkleisz. Taka postawa zadręcza innych. Nikt nie lubi, jak się ktoś uwiesza na drugim człowieku, każdemu trzeba dać oddychać, szczególnie przyjacielowi, nawet chłopakowi. Dołączył: 2009-08-24 Miasto: Tajemnica Liczba postów: 1287 21 marca 2014, 11:39 Hm, jakbym czytała historię znajomego. Fakt, chłopak naprawdę nie grzeszy urodą , ale jest bardzo inteligentny, wykształcony i mądry. Miał kobietę kilka lat, ale wszystko się rozsypało . Ale facet ma coś w sobie co ludzi właśnie odpycha. Garstka znajomych , multum mocnych zainteresowań i świetne poglądy, ale dopiero kiedy pozna się go bliżej ( a to trwa np. kilka lat) można z nim normalnie porozmawiać. I tu nie chodzi o to, że jest nieśmiały, bo nie jest, ale nie radzi sobie w kontaktach międzyludzkich. I czuje sie samotnie... Z tym , że u niego to ma podłoże z kilku lat wstecz, zly wpływ niektórych ludzi. Pamiętam ,że kiedyś nie potrafiłam z nim pogadać kilka minut bo od razu denerwował mnie swoją "gadką " - a miał już ponad 20 lat na karku. Dopiero teraz po kilku latach ( jest starszy ode mnie ) mogę dowiedzieć się od niego ciekawych rzeczy, wygadać czy wysłuchać. Ma świetną cechę - faktycznie ma koleżeńskie zamiary, nigdy nie wysyłał żadnych aluzji, nie komentuje w żaden sposób, traktuje mnie właśnie jak kumpla ;) Musisz uzbroić się w cierpliwość, zobaczysz za jakiś czas sytuacja się zmieni, zmienisz otocznie, pójdziesz do pracy będzie inaczej. Nie wszystko stracone, będzie lepiej ;) jaktozmienic Dołączył: 2014-03-20 Miasto: kraków Liczba postów: 6 21 marca 2014, 13:27 Natala17 napisał(a): Musisz uzbroić się w cierpliwość, zobaczysz za jakiś czas sytuacja się zmieni, zmienisz otocznie, pójdziesz do pracy będzie inaczej. Nie wszystko stracone, będzie lepiej ;) Zmienię otoczenie... za 2,5roku dopiero... a jak przetrwać ten czas? I czy znowu nie będzie tak samo? jaktozmienic Dołączył: 2014-03-20 Miasto: kraków Liczba postów: 6 21 marca 2014, 13:30 27Agnieszka27 napisał(a):. To mężczyzna powinien być ważniejszy od koleżankek. Powinnaś szukać aż do skutku, aż znajdziesz odpowiedniego faceta. Na pewno jest ci ktoś przeznaczony. Nie można się poddawać, jeśli jeden czy dwóch cię rzuci, lub kilka randek nie wypali. Trzeba iść dalej. Jeśli brakuje ci imprez i życia towarzyskiego,Jakie rzuci... problem w tym że jeszcze nigdy nikt się mną nie napisał(a):Mam głupsze pytanie. Posiadasz fejsbuka?Jeśli tak to co za problem samej zrobić pierwszy krok, zaprosić do znajomych, zagadać, napisać, udzielać się, cokolwiek! ;)Posiadam, zagadywałam, ale zawsze z drugiej strony rozmowa się urywa. Albo jak się umowimy to zaraz coś jednak wypada i nic z tego nie wychodzisweeetdecember napisał(a):Nie obraz sie za pytanie, ale to jedyna rzecz, ktora przyszla mi do glowy (bo faktycznie nawet po tym poscie mozna wywnioskowac, ze jestes raczej osoba otwarta i mozna sie z Toba jakos porozumiec) Jak u Ciebie z higiena? Dbam o siebie...
nie daje sobie rady w zyciu